Jakub Błaszczykowski w tym sezonie imponuje świetną formą. Mimo kontuzji strzelił 8 bramek i zaliczył 5 asyst w Bundeslidze. 27-letni pomocnik Borussii Dortmund udzielił wywiadu.
Dziennik SPORT: Niedziela po takim meczu jest szczególna?
Jakub Błaszczykowski: - W żadnym wypadku. Absolutna laba, cały dzień poświęcony na odpoczynek i dla rodziny. Właśnie zjedliśmy obiad, który zrobiła żona, siedzę przed telewizorem i oglądam finał Pucharu Polski w siatkówce. To mój sport drugiego wyboru. Lubię obejrzeć, sam też - głównie latem - chętnie zagram. Centymetrów może brakuje, ale fajnie czasami popracować w grze... rękami.
Porozmawiajmy jednak o pańskich nogach. Czego ostatnio nie tkną, to zamieniają na gole.
- Faktycznie, tak skuteczny ostatni raz byłem chyba jako junior. Niewiele strzelałem goli w Wiśle, w pierwszych sezonach w Borussii też szału nie było. Trener wręcz sugerował i wymagał, by częściej ryzykować i zacząć wykorzystywać uderzenie, ale widać potrzebowałem trochę więcej czasu. Już tamten sezon był przyzwoity, ten zapowiada się jeszcze lepiej.
Błaszczykowski królem strzelców? Strata duża nie jest.
- Nie przesadzajmy, o to trofeum niech walczą inni. U mnie nie ma takiego ciśnienia, choć średnia nie jest zła. W końcu z powodu kontuzji nie grałem jesienią w czterech meczach.
Jak wytłumaczyć strzelecką niemoc poprzednich lat w porównaniu z tym, co dzieje się od dwóch sezonów? Strzelił pan w tym czasie więcej goli niż przez lata spędzone w Krakowie i trzy pierwsze w Dortmundzie.
- Raz - większe są moje umiejętności, dwa - większe doświadczenie, w końcu trzy - nieco inne zachowania na boisku. Wcześniej tak często nie zbiegałem do środka pola, raczej trzymając się linii. Gdzieś w głowie siedziało, że przede wszystkim mam piłkę dośrodkować, bo z tego mnie rozliczają, a dopiero potem samemu oddać strzał. Teraz częściej jest szansa, by podjąć ryzyko, choć asysta zawsze będzie mnie tak samo cieszyła, jak strzelony gol. Choć widzę, że dla mediów bramki są niezmiennie najważniejsze. Dawno nie byłem tak oblegany przez dziennikarzy.
Chyba przyjemnie?
- Znacie mnie... Pod tym względem nie lubię być na pierwszym planie i nie uważam, że po dwóch golach trzeba chodzić z podniesionym nosem. Zawodowa piłka uczy pokory, bo za tydzień coś nie wyjdzie i może zacząć się jazda, ale akceptuję te reguły. Tak wygląda dzisiejszy sport i trudno dyskutować z faktami.
W sobotę kapitalny mecz zagrał piłkarz, który tydzień wcześniej 70 minut siedział na ławce. Nie było zaskoczenia?
- W poprzedni wtorek i środę praktycznie nie trenowałem. Miałem problem z łydką i raczej stąd taka decyzja trenera. Z drugiej strony - proszę spojrzeć na naszą ławkę. Nuri Sahin wrócił z Realu i na razie nie gra od początku. Kevin Grosskreutz miał wielki wkład w dwa tytuły i też teraz nie zagrał. Będą mecze, w których trener postawi na kogoś innego, co nie znaczy, że za tydzień nie będzie inaczej. Z tym trzeba żyć. Ivan Perisić to reprezentant silnej Chorwacji, a jednak zimą od nas odszedł. Nie dał rady. Nikt go nie wyrzucał, sam chciał odejść.
Możecie dziś grać w kilku wariantach osobowych. Wszyscy są podporządkowani pod schemat czy jednak każdy wariant gry to zapowiedź nieco innej Borussii?
- Na początku musi być wypracowany styl i schemat gry, który jest naszą wizytówką. A potem? Każdy może do niego wnieść coś nowego i nieco innego. Chodzi o to, by swoimi indywidualnymi umiejętnościami zrobić różnicę. Coś innego dołożą Goetze, Sahin, Reus, a co innego Kuba Błaszczykowski.
Przy okazji, dlaczego w tym sezonie na koszulce pojawiło się już nazwisko zamiast słowa Kuba?
- Od początku miało tak być - najpierw Kuba. Powiedziałem sobie, że jak kibice dobrze się nauczą wymawiać nazwisko Błaszczykowski, to pojawi się na koszulce. Myślę, że teraz nie mają z tym problemu.
Córka wie, że tata szaleje na boisku?
- Chyba nie do końca, ale ostro kibicuje. Ma 21 miesięcy i jeżeli gramy w soboty o przyzwoitej porze, to jest z żoną na stadionie. Może siedzieć w cieple za szybą, może być otulona w koc... Czyli nie ma problemu. Najgorszy pod tym względem jest piątek. Trzeba się w tym wieku wyspać.
Media niemieckie piszą zgodnie, że Błaszczykowski zawsze był dobry, ale teraz potrafi być genialny.
- Powoli... Zagraliśmy dwa mecze, a ja jeden z kawałkiem. Geniuszy w dzisiejszej piłce jest może 2-3 i na pewno mnie w tym gronie nie ma.
Do jedenastek jest pan pierwszy?
- Trener wyznacza strzelca i teraz ja otwieram tę listę. Raz nie strzelałem, w meczu z Greuther Fuerth. Juergen Klopp uznał, że faulowany strzelać nie powinien. Ja przesądny nie jestem i spokojnie mogłem podejść do piłki. W takich sprawach zdanie szkoleniowca jest jednak święte.
Tak szczerze, karny był?
- Tak szczerze, to... średnio. Mógł dać, mógł nie dać. Szukajmy jednak pozytywów. Gdyby Łukasz, w końcu boczny obrońca, nie był w polu karnym, nawet nie byłoby pretekstu do jego podyktowania.
Ogląda pan czasami swoje mecze sprzed lat, choćby z czasów gry w Krakowie?
- Już dawno nie widziałem. A dlaczego?
Zastanawiam się, jak dziś oceniłby pan tamtego Kubę?
- Był sporo młodszy, to na pewno. Mówiąc poważnie, wydolność i szybkość chyba mam na podobnym poziomie, ale taktycznie tamten Kuba i obecny to przepaść. Pod tym względem uczyłem się bardzo dużo z każdym kolejnym rokiem. Ekonomia gry, przewidywalność pewnych zachowań na boisku, pewność własnych umiejętności... Moim zdaniem, każdy rok to dla piłkarza powinien być krok do przodu i mam wrażenie, że spełniam tę zasadę.
Sprawia pan wrażenie człowieka, który jest daleki od tego, by popaść w rutynę i wciąż ma sporo pasji w tym, co robi.
- To trzeba mnie czasami zobaczyć, jak wracam z treningu do domu. Mam wszystkiego dość, kładę się do łóżka i chcę zapomnieć o piłce. Do... rana. Wtedy zaczyna się ponownie pozytywne myślenie. Grzechem byłoby narzekać, skoro robi się to, co się kocha, świetnie za to płacą i jeszcze gra się w klubie, który od 2-3 lat pisze nową historię. Nie chcę z tego rezygnować.
Początek roku pokazuje, że przewaga Bayernu w ligowej tabeli nie spowodowała u was rezygnacji?
- Niech ktoś spróbuje zrezygnować w takim klubie, grając dla 80000 ludzi i wiedząc, że kolejnych tyle chciałoby przyjść na stadion. Nie ma o tym mowy. Są jeszcze dwie przyczyny naszego podejścia do tej wiosny. Kolejny rok zaczynamy bardzo dobrze, co wynika z wypracowanego przez trenera modelu pracy i jej ciągłości. Mówiłbym o pewnej prawidłowości. Drugi powód to cele sportowe. Co z tego, że Bayern ma sporą przewagę, skoro my nawet nie jesteśmy dziś na drugim miejscu, a za nami są kluby, które chętnie zaatakują mistrza. Mamy być w trójce, chcemy wygrać Puchar Niemiec, gdzie zagramy z Bayernem i czeka nas - oby długa - gra w Lidze Mistrzów. Trzeba się trochę napocić, by to wszystko osiągnąć.
Za kilka dni gracie z Bayerem Leverkusen. Milik dobrze zrobił, tak szybko wyjeżdżając z Zabrza do Leverkusen?
- Ja twierdzę, że im wcześniej, tym lepiej. Wrócić można zawsze, a z doświadczenia wiem, że każdy rok spędzony tutaj to szansa na duży rozwój. Pierwsze pół roku nie będzie łatwe, ale to rzecz normalna. Niech nie spuszcza głowy i się uczy. Musi wiedzieć, że trening to absolutna podstawa. Do tego stopnia, że życie musi być podporządkowane pod trening, a nie trening pod życie, jak czasami się dzieje. Język? To rzecz oczywista, ale jest młody, ma w klubie Sebastiana Boenischa, więc szybko się nauczy. Kilka błędów pewnie popełni, bo jest tylko człowiekiem. Chodzi o to, by szybko je eliminować i wyciągać pozytywne wnioski. Widziałem go w kadrze, zobaczyłem więc, jakim jest człowiekiem. Poradzi sobie. Tylko nie wymagajcie, by wiosną strzelał co mecz gola, bo to niemożliwe.
Nieco starszy piłkarz wrócił do kadry. Był pan zaskoczony?
- Artur Boruc? To wciąż jeden z najlepszych polskich bramkarzy. Ostatnio gra bardzo dobrze i fajnie, że wraca. Akurat z obsadą bramki w ostatnich miesiącach - by nie powiedzieć latach - nie mieliśmy problemu, ale zakładając, że w kadrze mają być najlepsi, Artur na miejsce w kadrze na pewno zasługuje.
Dobry wywiad.
Dla mnie udany sezon to będzie: Top 3 w lidze, półfinał w LM i pokonanie Bayernu w Pucharze Niemiec. I będę bardzo zadowolony. A jeśli osiągniemy jeszcze więcej to wogóle miodzio