Adrian Ramos reprezentował barwy Borussii Dortmund w latach 2014-2017. Czy jego przygoda była udana? Każdy może sobie sam odpowiedzieć na to pytanie. W rozmowie z serwisem Spox, wspominał czasy gry dla czarno-żółtych.
Spox: Panie Ramos, strzelanie w Dortmundzie nie szło Panu tak dobrze, jak w Berlinie. W 79 meczach zdobyłeś zaledwie 19 bramek. Czy decyzja o przejściu do topowego klubu na tak zaawansowanym etapie kariery była dobra?
Adrian Ramos: – Nie wiem. Gdyby mój pobyt w Dortmundzie był udany, nie zadalibyście mi tego pytania. Oczywiście najlepszym wiekiem, aby trafić do takiego klubu są okolice 23, może 24 lat. Masz wtedy czas, aby się rozwinąć i przede wszystkim wyeliminować błędy. Kiedy jednak masz 28 lat na karku i nie odpalisz od początku, nikt nie będzie brał cię pod uwagę w planach długoterminowych.
Dlaczego w trakcie 2,5-letniego pobytu w Dortmundzie aż tak rzadko byłeś kimś więcej niż rezerwowym?
AR: – Konkurencja była zdecydowanie inna niż w Berlinie. Pierre-Emerick Aubameyang przeżywał swój najlepszy okres w karierze. Już w drugim sezonie, kiedy przyszedł Thomas Tuchel, czułem się zdecydowanie lepiej. Zaufał mi, a ja mu się odwdzięczałem.
Jak wyglądały twoje relacje z poprzednikiem Tuchela, Jürgenem Kloppem?
AR: – Na początku było dobrze. Widział mnie w swoim zespole, ale każdy wie, jak się ułożył tamten sezon.
To były rozgrywki, w których Borussia Dortmund witała Nowy Rok na 17. miejscu. To na pewno była całkiem zabawna sytuacja, zmienić Herthę, która regularnie walczyła o utrzymanie na pretendenta do tytułu, aby znowu walczyć o utrzymanie, nieprawdaż?
AR: – Myślałem, że gram w jakimś filmie albo że spadła na nas jakaś klątwa. Ten sezon był katastrofalny. Niestety po paru meczach na początku sezonu zostałem odstawiony. Widocznie Klopp wolał postawić na kogoś innego.
Dlaczego?
AR: – Może nie trenowałem wystarczająco dobrze, kiedyś nawet odsunął mnie od składu z tego powodu. To były całkiem gorzkie doświadczenia.
Uważasz, że to było uzasadnione?
AR: – Czułem, że to trochę niesprawiedliwe. W końcu nie miałem problemów z utrzymaniem dobrej formy. Oczywiście przyznaję, że bywały dni, w których nie potrafiłem zdobywać bramek na treningach. Ale czy to oznacza, że byłem słabszym zawodnikiem od mojej konkurencji? Nie. Tu chodzi o zaufanie. Chociaż wiele nauczyłem się wiele pod okiem Kloppa, jego zaufanie do mnie było tylko chwilowe.
Czyli decyzja o odejściu Kloppa i przyjściu Tuchela była dla ciebie korzystna.
AR: – Często jest tak, że z trenerem X złapiesz lepszą nić porozumienia niż z trenerem Y. To część tego sportu. Za nic nie winię Kloppa, tamten okres był dla niego niesamowicie trudny. Muszę jednak przyznać, że jeśli chodzi o Thomasa, bawiłem się pod jego wodzą zdecydowanie lepiej i wiele się dzięki temu nauczyłem. Przedstawił nam trochę inne spojrzenie na futbol, podobała mi się jego filozofia.
Jak wyglądały twoje osobiste relacje z Tuchelem?
AR: – Były super, chciał mnie sprowadzić jeszcze za czasów pracy w Mainz. Nadawaliśmy na tych samych falach.
Media spekulowały, że niektórzy zawodnicy mieli zupełnie odwrotne zdanie o tym trenerze.
AR: – Thomas ma obsesję na punkcie futbolu i stawia swoim zawodnikom wysokie wymagania, szczególnie pod względem taktycznym. Każdy, kto nie dojeżdża, ma spory problem. Niestety to normalne, że jeden czy drugi zawodnik czuje się pokrzywdzony, ale nigdy nie miałem wrażenia, żeby Thomas miał kogoś otwarcie skrytykować. Osobiście dobrze radziłem sobie z tą współpracą, inni różnie. Jedno jest pewne - jeśli kiedykolwiek zostanę trenerem, na pewno nie będę krzyczał tak głośno jak Thomas (śmiech).
Tak bardzo podobała ci się współpraca z Tuchelem, a w drugim sezonie pod jego wodzą prawie w ogóle na ciebie nie stawiał.
AR: – Auba był wtedy w takim gazie, że nie mogę mieć mu tego za złe. Niemniej nie jestem zawodnikiem, który zadowala się siedzeniem na ławce.
Rezultatem tego był transfer do Chongqing Dangdai Lifan, ale początkowo zostałeś wypożyczony do hiszpańskiej Granady.
AR: – Właściciele tego chińskiego klubu byli także głównymi udziałowcami w Granadzie. Właśnie to mi dało taką możliwość, na pewno nie był to powód do marudzenia.
Czy to oznacza, że tak naprawdę nie chciałeś odchodzić do Chin?
AR: – Dokładnie. BVB nalegała na sprzedaż, więc żadne wypożyczenie nie wchodziło w grę. Odpowiedzcie mi teraz na pytanie. Który europejski klub w trakcie zimowego okienka wyłoży na stół dwanaście milionów euro za zawodnika, który od pół roku ledwo powąchał murawę?
Żaden.
AR: – No właśnie, Chiny były jedyną opcją. Bardzo chciałem zostać w Niemczech. Nawet niektóre kluby z Bundesligi były zainteresowane wypożyczeniem, dostawałem oferty z czołowych europejskich lig. Borussia Dortmund była jednak nieugięta.
Finalnie Granada nie była tylko chwilowym przystankiem, zagościłeś tam na dłużej. Ostatecznie w Chinach nie zagrałeś ani jednego meczu.
AR: – Każda inna decyzja niż pozostanie w Hiszpanii nie miałaby sensu dla mojej rodziny. Bardzo dobrze żyło nam się w Granadzie. Pogoda była świetna, jedzenie znakomite, a i nad morze było blisko.
A co ze sportowym punktem widzenia?
AR: – Cóż… Jeśli mam być szczery, nigdy nie osiągnąłem tam swojego topu. Umówmy się, 16 bramek w 88 meczach jest mocno średnim wynikiem. Na pewno nie była to dla mnie korzystna sytuacja.
Czy z perspektywy czasu nie uważasz, że szefostwo BVB mocno namieszało w twojej karierze nie wyrażając zgody na wypożyczenie do bundesligowej drużyny?
AR: – Nie. Rozstaliśmy się na ludzkich, normalnych warunkach, przede wszystkim bez żadnej urazy. To tylko piłka nożna, bardzo ciężki biznes, w którym codziennie obraca się milionami euro. Jako profesjonalny piłkarz musisz liczyć się z tym, że nie zawsze wszystko pójdzie po twojej myśli. Jestem wdzięczny za wszystko, mój czas w Niemczech był cudowny.
Który kolega z dortmundzkiej szatni szczególnie zapadł ci w pamięć?
AR: – Nasz zespół był przepełniony młodymi i utalentowanymi zawodnikami. W szatni było wiele wspaniałych ludzi, ale szczególnie wspominam mojego sąsiada Marco Reusa. Zawsze był ważną dla mnie osobą, pomagał mi nawet w kwestii życia prywatnego. Prawdziwy kapitan, świetny piłkarz.
Niektórzy eksperci dosyć mocno krytykują Marco Reusa, a jednym z zarzutów jest brak umiejętności przywódczych…
AR: – Tylko ten, kto nie zna osobiście Marco, może opowiadać takie bzdury. Rozmawia ze swoimi kolegami z drużyny i im pomaga, zwłaszcza młodym. Bardzo identyfikuje się z klubem i miastem. Czy nie jest dobrym kapitanem, ponieważ nie krzyczy na innych? Nawet cichy przywódca może być prawdziwym liderem. Dotyczy to zarówno Marco, jak i Schmelle, Piszcza czy Matsa. Byli i są niezwykłymi filarami szatni. Każdy, kto myśli inaczej, po prostu jest w sporym błędzie.
BVB jest klubem, któremu towarzyszy wiele emocji. Był to jeden z powodów, które miały stanowić podstawę pod zwolnienie Luciena Favra.
AR: – Sukces drużyny nie zależy od cech charakteru trenera. Bardziej introwertyczni trenerzy również mogą odnosić sukcesy tak samo, jak “potwory mentalne”. Najlepszym przykładem jest Carlo Ancelotti. Jest oazą spokoju, a w wygrał wszystko co mógł. Dlaczego? Ponieważ przede wszystkim liczy się wiedza. Pan Favre, który jest bardzo serdeczną osobą, również ma “to coś”. Zastanawiam się, jak ktoś może go nie lubić.