Po końcowym gwizdku arbitra w meczu BVB z Gladbach, dosżło do spotkania między Erlingiem Haalandem a Rene Mariciem.
Z powodu ww. sytuacji, na asystenta Marco Rosego wylał się ogromny hejt ze strony kibiców Gladbach. Między innymi pisano, że jest głupi, nieprofesjonalny, bezmyślny oraz że nie zasługuje na przyjmowanie pensji opłacanej z karnetów kibiców. "Żartem" mówiono również, że spotkali się po to, aby Rene przekazał Haalandowi pierwsze wskazówki co do zdobywania bramek. Nie byłoby nic dziwnego w tym oburzeniu, gdyby nie ominięcie faktu, że obaj panowie znają się z czasów pracy w Salzburgu i jak każdy inny człowiek na ziemi, mają prawo do rozmowy ze swoim znajomym.
Rene Marić wypuścił późnym wieczorem swoje stanowisko w tej sprawie.
"To było naiwne, emocjonalne i bezmyślne. Na przestrzeni całych 90 minut dawałem z siebie wszystko, krzyczałem ile sił w gardle, zaraz po tym, jak od rana do wieczora przygotowywaliśmy się do tego spotkania. Po końcowym gwizdku stałem po drugiej stronie ławki rezerwowych i on, mój były zawodnik, przyszedł mnie pocieszyć. Rozmawialiśmy o zdrowiu, o tym, że byliśmy (Gladbach) lepsi i chcielibyśmy grać w taki sposób zdecydowanie częściej. Zahaczyliśmy również o temat Salzburga. Podpuszczałem go, że zmarnował dzisiaj tyle świetnych sytuacji. Byłem tak wkurzony i głupi, że zapomniałem o kamerach.
Nigdy się nie spodziewałem, że będę pracować w takim klubie jak Gladbach, jestem za to bardzo wdzięczny i zawsze chcę wygrywać. Inwestuję w to trzycyfrową liczbę godzin tygodniowo. Dlatego jestem zły na siebie. Moja emocjonalność i naiwność sprawia, że mogą pojawiać się takie sytuacje jak właśnie ta. Wiem, że w obecnej chwili ma to negatywny wydźwięk i źle wpływa to na fanów. Przyjmę zniewagi kierowane w moim kierunku z pełnym zrozumieniem, wezmę odpowiedzialność za moje zachowanie."