Od kiedy Mats Hummels wrócił do Dortmundu, odgrywa zupełnie inną rolę, niż przed odejściem. Chce być chodzącym przykładem tego, czego oczekuje się od młodych zawodników, ponieważ jest pewien, że klub ma w swoim DNA trofea.
Mats nadal dokładnie co powiedział mu Hans-Joachim Watzke, kiedy trwały negocjacje dotyczące powrotu na Signal Iduna Park.
– Zapytał mnie, czy naprawdę znowu chcę być kimś ważnym, czy ponownie chcę być liderem, prawdziwym liderem – mówi Hummels wspominając tamte chwile. – Właśnie wtedy zrozumiałem czego tak właściwie chcę.
Wtedy Mats nosił jeszcze koszulkę Bayernu Monachium, ale niedługo później, bo wiosną 2019 roku ponownie został zawodnikiem BVB. Cel jego powrotu był jasny – przywrócić drużynie dawny blask i puchary.
Kariera Hummelsa rozpoczynała się niepozornie. Do czarno-żółtego serca niemieckiego Zagłębia Ruhry po raz pierwszy przenosił się w 2008 roku z zaledwie jednym bundesligowym występem na koncie. Bez wątpienia miał talent, ale czy coś więcej? Początkowo doszło zaledwie do wypożyczenia, bo jeszcze 13 lat temu, Borussii Dortmund nie było stać na transfer definitywny i długoterminowy kontrakt oparty tylko i wyłącznie na zaufaniu. Mats miał wtedy zaledwie 19 lat, wiedziała o nim tylko garstka ludzi. W Dortmundzie nie znał nikogo poza Sebastianem Tyralą i Marciem-Andre Kruskim z drużyn młodzieżowych.
Można było powiedzieć, że Mats jest już świeżo upieczonym Dortmundczykiem, mieszkał w hotelu w centrum miasta.
– Chciałem pójść pobiegać, pomyślałem sobie: „O, Westalenpark będzie idealny”. Z tego co pamiętam, w Monachium wstęp do parków był darmowy, tutaj musiałem zapłacić wtedy jakieś 2, czy 3 euro.
Bez drobniaków w kieszeni, jego trasa przez Westfalenpark przebiegała niezwykle szybko. Dzisiaj, po blisko 13 latach od tamtego wydarzenia, mieszka nieopodal sztucznego jeziora Phoenixsee i dobrze zna tamtejszą okolicę. Wszyscy go tam rozpoznają. Dozorca przyjaźnie wita go przy wjeździe, ogrodnicy zamiatający liście oraz listonosz z ukrycia przyglądają się i zastanawiają: „Czy to na pewno on?”.
Po półtorarocznym wypożyczeniu, jego przejście do BVB na stałe było już tylko formalnością. Ludzie przestali kpić z dortmundzkiego przedszkola w postaci Matsa Hummelsa i Nevena Suboticia w obronie. Przez następne lata Hummels dojrzewał, aby stać się prawdziwym liderem i mistrzem tzw. zewnętrzniaków. Dzień opuszczenia Dortmundu przez Matsa w 2016 roku okraszony był bardzo emocjonalnym przemówieniem Hansa-Joachima Watzke. Sternik Borussii przyznał wtedy, że nigdy nie walczył o jakiegoś zawodnika aż tak, jak właśnie o Hummelsa.
Kiedy wracał do Dortmundu, mógł mieć wrażenie, że niewiele się zmieniło, wysoki na 1,91 cm obrońca powinien był znać każdy zakamarek klubu. Przynajmniej mogłoby się tak wydawać. Jednak zmieniło się niemal wszystko, zwłaszcza dla niego. Hummels nie jest już kimś, kto potrzebuje mentora - on sam się nim stał. Kiedy debiutował, większość ludzi, z którymi teraz gra była jeszcze w szkole podstawowej. Oprócz Łukasza Piszczka i Marcela Schmelzera, jest jedynym zawodnikiem w zespole, który pamięta fetę po zdobyciu mistrzostwa Niemiec w 2012 roku. Chce być żywym połączeniem między dzisiejszą rzeczywistością a złotą erą BVB. Nawet jeśli nie jest to łatwe zadanie.
– Myślę, że Nuri Sahin był postacią, która od zawsze rzucała się oczy pod pozytywnym względem. Marcel, Sven, Neven i ja dopiero musieliśmy zapracować na swoją pozycję poprzez obalenie nieprzychylnych tez krytyków. Szczerze mówiąc, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, tęsknię za tamtymi czasami. Każdego dnia dawaliśmy z siebie wszystko na treningach, ponieważ to jest jedyna właściwa droga rozwoju.
Wyznając takie same wartości, Borussia Dortmund świętowała swoje największe sukcesy. Hummels próbuje przenieść tę mentalność na kolegów z aktualnego zespołu, ważne dla niego są nie słowa, a czyny.
– Jeśli na treningu mamy małe gierki, na przykład 3 na 3, zawsze daję z siebie wszystko. Kocham piłkę nożną i kocham konkurencję. Najważniejsze jest całkowite oddanie się grze, niezależnie od stawki. Nie ma niczego lepszego, niż zmiana wyniku gry treningowej wślizgiem w ostatniej minucie.
Mówiąc to, jego oczy promienieją, a ręce próbują odzwierciedlić to, co ma do przekazania między słowami. Mentalność zwycięzcy. Jest piłkarzem nienasyconym, pomimo ponad 400 meczów w Bundeslidze, mistrzostwa Świata oraz obecności w finale Ligi Mistrzów. Uważa, że jedynym czego brakuje drużynie do wejścia na wyższy poziom jest bezwzględne poświęcenie w imię dobra drużyny. Spotkania w Augsburgiem i Kolonią z pierwszej połowy tego sezonu są tego najlepszym przykładem. Nasza drużyna mogła dominować pod każdym względem, ale w pewnym momencie rywal poczuł krew i to on zakończył mecz z trzema punktami.
– Czasami nasz zespół jest zbyt kruchy. Spełniamy praktycznie wszystkie kryteria i wiem, że jesteśmy w stanie zdobywać trofea. Aby to się jednak stało potrzebujemy atmosfery, która będzie zmuszała każdego do przyciskania gazu na treningach. Liczy się praca, praca i praca.
Jest liderem zarówno w treningu, jak i w meczu. Przez ostatnie półtora roku, żaden zawodnik BVB z pola nie rozegrał tylu spotkań, ile on. Ustabilizował nie tylko defensywę, ale i wyróżniał się pod bramką rywala. Ewidentnie coś się zmieniło w stylu gry faceta, który zazwyczaj sprowadzał się do świetnego ustawiania się.
– Mats ma gen zwycięzcy. U jego boku wielu zawodników może wejść na jeszcze wyższy poziom – mówił Michael Zorc.
Dyrektor sportowy BVB nie rzucał słów na wiatr, co znalazło swoje pokrycie w statystykach. Od momentu powrotu Hummelsa, regularnie spada współczynnik straconych bramek na mecz. W sezonie 18/19 wyniósł on 1,29, zaś już rok później zmalał do 1,20. Na pewnych etapach obecnego był on nawet niższy niż jedna bramka na spotkanie. Brak stabilnej obrony był jedną z większych bolączek, z jakimi BVB mierzyła się przez ostatnie lata. Z Hummelsem na pokładzie wszystko wraca do normy.
Niemniej zastrzeżenia co do powrotu były ogromne - o wiele większe od tych przy transferach Shinjiego Kagawy, Nuriego Sahina czy Mario Götze. Czy nadal pasujesz do BVB? Czy wciąż prezentujesz aż tak dobry poziom, jak przed odejściem? Hummelsa idealnie opisuje jedno słowo. Solidność. W zeszłym sezonie, w pierwszym spotkaniu z FC Barceloną wyszedł zwycięsko ze wszystkich pojedynków, był jednym z najlepszych na boisku w meczach domowych z Interem Mediolan i Paris Saint-Germain. Są to przykłady, które utwierdzają w przekonaniu, że transfer był zasadny.
– BVB to klub, który ma przypadłość organizowania najbardziej emocjonujących wieczorów w Europie. Nasza gra zarówno w domu, jak i na wyjeździe sprawia, że mogą dziać się rzeczy niestworzone. Kiedyś to się na nas zemściło, w Liverpoolu (ćwierćfinał Ligi Europy, 4:3 dla LFC, przyp. red.). Kiedy wygraliśmy z Interem po powrocie z wyniku 0:2, czuliśmy się, jakby dach prawie na nas runął. Podobnie było w meczu z PSG, podczas popisów Haalanda. To chwile, które zostają w głowie do końca życia, nadal czuję dreszcze, które najprawdopodobniej mnie nie opuszczą.
Kiedy wygrywa się z Interem Mediolan czy Paris Saint-Germain, budzi się w tobie poczucie, że jesteś zdolny do wszystkiego. Abyś był w stanie osiągać wielkie rzeczy, musiałaby spełnić się cała lista rzeczy. Teraz takie spotkania są niemożliwe, teraz nie ma już wsparcia od Südtribune. Oczekiwanie wobec klubu są wysokie. Kiedy Hummels wchodził w poważny futbol, każde jego zwycięstwo było okraszone wielkimi, entuzjastycznymi owacjami. Dzisiaj te zwycięstwa traktowane są przez wielu jako formalność.
– Nie można wchodzić w mecz twierdząc, że wygra się 5:0 albo wyżej, to nonsens. Dzieje się tak może dwa, trzy razy w sezonie, jeśli jesteś w dobrej formie może pięć. Każde, dosłownie każde zwycięstwo to cholernie ciężka praca. Niektórzy tego nie zauważają.
Nawet w sezonach 10/11 i 11/12 zespół nie notował aż takich zwycięstw w każdy weekend, ale tylko takie będą zapamiętywane. To tworzy lekko zakłamany obraz.
– Jestem tak samo zadowolony z wymęczonego 2:0, jak z występu składającego się z 25 ekwilibrystycznych akcji prowadzących do zdobycia 5 bramek – powiedział zdecydowanie vice kapitan BVB.
Hummels nie wrócił do BVB, ponieważ się skończył. Przekonała go perspektywa gry w gronie niesamowicie utalentowanych zawodników i prowadzenie ich do tytułów. Dla niego, było to bardziej atrakcyjne od bycia jednym z wielu kolekcjonerów trofeów. Jego misja się nie zakończyła.
Koncz waść karierę...