Gdybyśmy spojrzeli na 2021 rok z perspektywy 22 maja 2019 roku wszyscy wyobrazilibyśmy sobie Borussię Dortmund w innym położeniu. W klubie miały panować zupełnie inne nastroje – klubowe muzeum miało zostać uzupełnione przez trofea, które są szczególnie pożądanym w ostatnim czasie towarem w najbardziej czarno-żółtym mieście na świecie, a kadra zarówno szkoleniowa, jak i ta biegająca co tydzień po boisku, miały mieć zupełnie inny kształt. Rozgrywki 2018/2019 przyniosły ogromne nadzieje, ale nawiasem mówiąc, Borussia Dortmund zatrzymała się w miejscu.
Skąd wziął się 22 maja 2019 roku?
Ten dzień jest dla większości datą anonimową. Dla większości. Miały wtedy zostać postawione fundamenty pod zapisanie złotymi zgłoskami kolejnych kart historii BVB. W ramach przypomnienia – czarno-żółci wydali wtedy oświadczenie, według którego do klubu na zasadzie transferu definitywnego dołączyło dwóch zawodników, Julian Brandt i Thorgan Hazard. Za pierwszego z nich (według danych serwisu transfermarkt) Borussia Dortmund zapłaciła 25 milionów euro. Z tamtejszej perspektywy ruch ten był prawdziwym majstersztykiem, całe Niemcy i lwia część Europy uzupełniały Michaelowi Zorcowi sportowe CV o kolejne teksty i laurki mówiące o jego przebiegłości w negocjacjach. Ogromny balonik został napompowany, a pierwsze miesiące były obiecujące.
Warunki rekrutacji
W przypadku Juliana Brandta można wykluczyć kwestię zasadności transferu. Największe kluby i ich doświadczeni skauci mają zeszyty pełne nazwisk. Mówi się nawet, że na każdą pozycję mają po 8 do 10 nazwisk. Aby zawodnik X zasilił taki klub jak Borussia Dortmund, musi przejść przez sito wymagań, niekoniecznie tych, które da się spełnić na boisku. Rozdysponowanie ponad 20 milionów euro na jednego zawodnika w takim klubie jest rzadkością, więc podczas zebrania pionu skautingowego musiała paść jednogłośna decyzja – Brandt powinien trafić na Signal Iduna Park. Wówczas 23-letni Niemiec według nich miał pasować do klubu pod względem charakterologicznym (!), taktycznym i sportowym.
Optymizm opadł szybciej niż wzrósł
Przez pierwsze tygodnie a nawet miesiące Julian solidnie pracował w Dortmundzie, jak na świeżo sprowadzonego zawodnika. W pamięć kibiców zapadło na pewno wiele pozytywnych momentów, takich jak wolej w spotkaniu otwierającym nowy sezon (5:1 z Augsburgiem, przyp. red.), impuls i poprzeczka po niesamowitym strzale z dystansu w meczu z FC Barceloną, świetna postawa w pierwszej połowie w pojedynku na szczycie z Lipskiem oraz stworzenie całkiem skutecznego duetu z Erlingiem Haalandem nazywanym pieszczotliwie przez media Braaland. Kiedy mogło już się wydawać, że Brandt po zmianie formacji na 3-4-2-1 i przestawieniu na „ósemkę” zaadaptował się już w drużynie z Dortmundu, a jego forma będzie przypominała tę z najlepszych spotkań w barwach Die Werkself nadeszła pandemia a wraz z nią przerwa w rozgrywkach, która okazała się punktem zwrotnym w jego przygodzie z BVB. Fakty są takie, że prezentująca się ze słabej strony drużyna wróciła do formy, a Brandt zatrzymał się na czerwcowych obrotach.
Zderzenie z nową, trudną rzeczywistością
Coraz powszechniejszą tezą powtarzaną w szeroko rozumianym środowisku jest to, że Julian Brandt jest zawodnikiem niezrozumianym i niezdefiniowanym. Coś w tym jest. Nieprzerwanie od 2015 roku europejscy eksperci wróżyli, że ten piłkarz będzie czołową postacią reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów i klubu, do którego będzie chciał trafić, bo wybór w 2019 roku miał dosyć bogaty. Rzeczywistość postawiła zupełnie inne warunki. Pojawiły się zarzuty, że dostaje zbyt mało szans, a nawet jak już pojawia się na boisku, to gra na niewłaściwej pozycji lub w niedostosowanej dla niego taktyce. Tego typu opinie już dawno powinny zostać odłożone do przysłowiowego lamusa. Brandt grywał w Dortmundzie na ósemce, ofensywnej ósemce, dziesiątce i skrzydle, w różnych systemach, często podobnych do tych stosowanych w Leverkusen. Gdyby miał się odblokować, już by to zrobił. Tak naprawdę nikt nie wie, na jakiej pozycji czuje się najlepiej. 24-latek jest jednym z zawodników, którzy sprawiają wrażenie, wedle którego aby miał utrzymać dobrą formę, musi być zestawiony z piłkarzami, którzy będą dostosowani do konkretnego stylu gry. Z perspektywy wydania 25 milionów euro, oczywiście to zdanie może brzmieć bezczelnie, ale sam piłkarz przynajmniej na boisku wygląda, jakby nie miał zamiaru robić nic, żeby to zmienić. Kiedy płaci się za zawodnika takie pieniądze, oczekuje się od niego wielowymiarowości oraz umiejętności dostosowania się do sytuacji. Przytoczone wyżej przykłady bezpośrednio wskazują na kwestię charakteru zawodnika, który także nie należy do najsilniejszych. Możliwe więc, że związek z BVB może już być spalony nawet w głowie samego piłkarza. Perspektywa gry pod wodzą nowego trenera Edina Terzicia również nie zapowiada się kolorowo. Chociaż widać, że Chorwat ma zamiar stawiać na tego 24-latka w środku pola, czyli tam, gdzie powinien czuć się najlepiej, ale już w jednym swoich pierwszych wywiadów wyraźnie zasugerował, że zespół będzie budowany w oparciu o Marco Reusa, głównego przeciwnika w walce o wyjściową jedenastkę a charakter Brandta niekoniecznie może pomagać w zmaganiu się z rolą jokera.
Potencjalne wyjścia
Nie wiadomo, czy pozostawienie go w BVB będzie dobrym rozwiązaniem dla klubu. Nie ma już czasu na „Dajmy mu jeszcze parę tygodni” czy „Musi się rozkręcić”. Sytuacja w zespole przed pierwszym meczem 2021 roku stawia klub w sytuacji, w której potrzebuje kogoś na wczoraj a nie na za miesiąc, więc jeśli najbliższe dwa lub trzy spotkania nie przyniosą zwrotu trendu, zarząd będzie musiał przeanalizować, czy warto dalej ciągnąć wózek z numerem 19.
W ciągu ostatnich dni brytyjskie media sondowały, że Arsenal FC ma być zainteresowany sprowadzeniem do siebie tego zawodnika. To rozwiązanie nie powinno być dla niego optymalne, aczkolwiek nie można wykluczać tego, że gdyby doszło do tej transakcji, Brandt by tam nie odpalił. Poza tym, przejście do klubu, któremu bliżej do dolnej części tabeli niż do Ligi Mistrzów najpewniej nie jest w interesie samego zawodnika.
Jednym z rozwiązań godnych uwagi jest też jego powrót do Leverkusen. Ten piłkarz, ze względu na zbudowaną wcześniej renomę, byłby bez wątpienia największą gwiazdą klubu. Wątpliwe jest jednak to, czy Bayer 04 będzie w stanie wyłożyć na stół tyle, ile zażąda BVB.
Kluczowy okres
Wokół niemieckiego futbolu zapanowało w ostatnich miesiącach przekonanie, że jeśli Bayern Monachium nie ściąga do siebie jednego z najlepszych zawodników niemieckiego pochodzenia oznacza to, że albo musi być z nim coś nie tak, albo sam piłkarz musi odrzucać ich propozycje. Julian Brandt, Kai Havertz czy Timo Werner są jednymi z najświeższych przykładów tego, że w tej hipotezie może być ziarno prawdy. Każdy z wyżej wymienionych zawodników ma problem z odnalezieniem formy po odejściu z klubu, który wypuścił go na szersze wody. Łączy ich również to, że nie można skreślić żadnego z nich, bo mają ogromny potencjał. Brandt może jeszcze sporo namieszać w Dortmundzie – trzeba liczyć, że wkrótce skończy się jego zły okres i na nowo kupi sobie miejsce w sercach sympatyków BVB.