Hans-Joachim Watzke zdecydował się na pierwszą obszerną rozmowę od dłuższego czasu.
Wasz pierwszy dzień w Bad Ragaz nie mógł rozpocząć się lepiej. Jak wielką satysfakcję odczułeś, kiedy Michael Zorc zakończył sagę transferową z Jadonem Sancho?
Hans-Joachim Watzke: – Nie mogę zdradzić kulis naszych rozmów. Jestem w stanie zapewnić was o jedno. Michael Zorc, podobnie jak ja, jest Westfalczykiem. Kiedy mówimy, że decyzja jest definitywne, nie podlega to żadnej dyskusji. Tutaj nie ma miejsca na interpretację.
Mimo jasnych deklaracji, spekulacje z Anglii nadal nabierają tempa. Czy jest w nich choć ziarno prawdy?
HJW: – Czytałem o tym. Głównymi wyznawcami wiadomości o odejściu Jadona są takie osobliości jak Paul Scholes czy Owen Hargreaves. Byli świetnymi piłkarzami, teraz są piłkarskimi ekspertami. Mam wątpliwości, że są także specjalistami od zasad działania rynku transferowego. Sancho zostaje w BVB i na tym można zakończyć jakąkolwiek dyskusję.
W przeszłości zawodnicy BVB siłą wymuszali transfer. Czy jest Pan pewien, że tym razem nie będzie żadnych strajków?
HJW: – Nie widzę zagrożenia. Sama wypowiedź Jadona po meczu z Altach mówi bardzo dużo. Jesteśmy w bardzo dobrych relacjach z jego doradcami. Sancho jest bardzo odpowiedzialnym człowiekiem, potrafi rozpoznać, że gra w naszej drużynie może przynieść mu wiele radości. Pokazuje zadowolenie codziennie, na każdym treningu, w każdym meczu.
Uli Hoeneß określił ostatnio strategię transferową BVB jako nierozsądną, polegającą na szybkim wyszukiwaniu młodych oraz rozwijaniu młodych talentów i sprzedawanie ich za ogromne kwoty. Wielu ekspertów stwierdziło, że ta wypowiedź dała Panu motywację do zatrzymania Jadona Sancho.
HJW: – Nie obchodzi mnie to, co powiedział Uli Hoeneß. Jego zaczepka nie przyciągnęła mojej uwagi, więc nie jestem w stanie się do niej odnieść.
Ale łatwiej jest utrzymać gwiazdę w Monachium, niż w Dortmundzie.
HJW: ???– Piłkarze zmieniają kluby, to dla nas normalne. Wynika to z etapu rozwoju klubu. Nadal pamiętam, kiedy to Bayern raz po raz rezygnował z dobrych zawodników, ponieważ jeszcze nie weszli na odpowiedni poziom. Karl-Heinz Rummenigge ochodził w tym czasie do Interu Mediolan. Bayern należy jednak do pięciu najbardziej utytułowanych i najbogatszych klubów na świecie - chapeau bas. My nie należymy do tego grona, ale od czasu widma bankructwa, radzimy sobie świetnie. Trzeba pamiętać, że nie możemy czynić cudów, magia nie istnieje.
Postanowiliście nie stawiać oficjalnego celu na ten sezon. W wielu kręgach jest to interpretowane, jako jawne poddanie się potędze Bayernu.
HJW: – Trzeba to powiedzieć jasno: to nie jest kapitulacja! Jesteśmy tak samo zmotywowani, jak w latach poprzednich. Jako klub zdecydowaliśmy, że tym razem nie będziemy brać udziału w medialnych zagrywkach. Co roku, media tylko czekają na moment, w którym powiemy, że zostaniemy mistrzami. Przed poprzednim sezonem powiedzieliśmy, że chcemy przynajmniej spróbować. Niestety już po zaledwie kilku dniach przekręcono naszą wypowiedź. Najpierw byliśmy samozwańczym kandydatem do mistrzostwa, później nie byliśmy w stanie spełnić własnych wymagań, a na koniec wszystkich zawiedliśmy. Rozumiem, gra z mediami jest fajna, ale nie mamy zamiaru w to wchodzić. Wychodzimy z założenia, że ogłaszając cel na sezon wcale się do niego nie zbliżasz.
Piłkarze, tacy jak między innymi Mats Hummels, wypowiadali się na temat celów w trochę innej tonacji, niż przedstawiciele zarządu. Czy w zespole panuje jakiś przeciw?
HJW: ???– Ani trochę. Każdy piłkarz może mówić to, co chce. Każdy, kto potrzebuje dodatkowej motywacji, ma prawo do wyrażania własnej opinii. Klub oficjalnie to ogłosił, ja to przed chwilą powiedziałem - chcemy inspirować ludzi naszą piłką nożną.
Sancho i Haaland mają po 20 lat. Reyna i Bellingham są jeszcze młodsi a w kolejce jest 15-letni Moukoko. W prasie można było czytać o młodzieżowym szaleństwie w Dortmundzie. Czy kadra BVB nie jest zbyt młoda?
HJW: ???– Nie. W pakiecie z Thomasem Meunierem, sprowadziliśmy do siebie bardzo doświadczonego zawodnika. W zespole jest dobry balans. Mamy takich zawodników jak Mats Hummels, Łukasz Piszczek, Thomas Meunier, Emre Can, Roman Bürki i Raphael Guerreiro. Mamy dobrą mieszaninę doświadczenia i młodości.
Czy widzi Pan braki w kadrze? Czy wszystkie pozycje w zespole są dobrze obsadzone?
HJW: – Zawsze można znaleźć pole do zmian, ale teraz fakty są takie. Nie mamy już pieniędzy na transfery. Kiedy z każdym kolejnym meczem bez kibiców tracisz 4 miliony euro, nie musisz być prorokiem, żeby zobaczyć w jakim kierunku to zmierza. Na pewno nie wykonamy dużych ruchów na rynku.
Kluby muszą się teraz pogodzić z perspektywą gry z pustymi trybunami przez kolejne tygodnie. Czy jest Pan zawiedziony wiadomościami docierającymi do nas ze sceny politycznej?
HJW: – Nie postrzegam ich decyzji w negatywny sposób. Markus Söder powiedział ostatnio coś, co zostało niepoprawnie zinterpretowane. Miał na myśli to, że nie jest w stanie wyobrazić sobie teraz meczu rozgrywanego przy 20 czy 25 tysiącach kibiców. Zważywszy na obecną sytuację, w pełni podzielam jego opinię.
Wygląda na to, że wiele osób miało nadzieję na inaugurację Bundesligi z kibicami na trybunach.
HJW: – Wiele zależy od rozwoju pandemii. Politycy naprawdę doceniają to, jak liga radzi sobie do tej pory. Stworzyliśmy niezwykle szczegółową i przemyślaną koncepcję, która jest przykładem do naśladowania na całym świecie. Żaden zawodnik nie został zarażony podczas dogrywania sezonu do końca. Piłka nożna została niezawodnym partnerem w polityce. Dotrzymaliśmy słowa i stworzyliśmy prawdziwe podstawy zaufania.
W przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, grupowa kwarantanna przed rozpoczęciem sezonu nie będzie obowiązkowa. Czy to nie zwiększa ryzyka doprowadzenia do sytuacji, jaka miała miejsce w Dynamie Drezno? Zawodnicy mogą zarazić siebie nawzajem a na przestrzeni sezonu może zabraknąć terminów.
HJW: – Zawodnicy nadal przechodzą przez przeróżne testy. Gdyby doszło do jakiegokolwiek incydentu, piłkarz zostanie natychmiast odizolowany. Pokazaliśmy, że sytuacja jest do opanowania. Potrafimy współpracować ze służbą zdrowia. Jedno jest pewne, ryzyko będzie nam nieustannie towarzyszyć.
Czy wpuszczenie 5 tysięcy kibiców na stadion zrobiłoby różnicę dla BVB? W końcu sama organizacja takiego przedsięwzięcia byłaby bardzo kosztowna.
HJW: – Oczywiście, chcemy umożliwić obejrzenie meczu na żywo nawet 5 tysiącom. Musimy robić postępy, krok po kroku. Na naszym stadionie są warunki, aby wpuścić 5, 6 a nawet i 7 tysięcy kibiców. Spełniamy wszystkie wymagania sanitarne. To oczywiste, że wolałbym wpuścić 5 tysięcy fanów niż żadnego. Podczas środowego meczu w Altach było około 1250 widzów a różnica w atmosferze była widoczna.
Czy w kontraktach nowych zawodników BVB jest zapis o klauzuli pandemicznej?
HJW: – Taki zapis zajmowałby dobre 200 stron. Mamy doświadczenie po rozmowach z naszymi zawodnikami. Byli gotowi od ręki zrezygnować z części wynagrodzenia. W szczególności dzięki nim mogliśmy zamknąć pomysł redukcji etatów w klubie.
Przewidywał Pan stratę ponad 40 milionów euro w minionym roku rozliczeniowym dla BVB. Jak ocenia Pan ryzyko dla mniejszych klubów, jeśli kryzys będzie nabierał tempa?
HJW: – Wbrew powszechnemu przekonaniu, to właśnie największe klubu zostały bardzo dotknięte. Mają największą utratę dochodów i jednocześnie największe koszty, które nie znikają ot tak. Dzięki Bogu większość drużyn w Niemczech jest w dobrej kondycji finansowej. Im dłużej będziemy grać bez kibiców, tym trudniejsza będzie sytuacja. To tyczy się wszystkich.
W związku z potrzebami finansowymi niektórych klubów w czasach kryzysy, dyskusja o reformach w piłce nożnej jeszcze się nasiliła. Wiele podmiotów żąda uregulowania poziomu wynagrodzeń, inni mówią o sprawiedliwym podziale pieniędzy z praw telewizyjnych. Czy jesteśmy w stanie znaleźć złoty środek?
HJW: – Złoty środek zostanie znaleziony tylko wtedy, gdy wszystkie strony będą gotowe na rezygnacje ze swoich argumentów czy zachcianek. Po prostu na dobry kurs w negocjacjach, Kurs, który mówi, że liga to solidarność. Wyniki nadal muszą być nagradzane. Nie wierzę w ideę, że sukces można osiągnąć tylko wtedy, gdy osłabisz najsilniejszego. Karanie wielkich klubów za sukcesy i ciągnięcia przysłowiowego wózka z resztą drużyn, aby liga była na lepszej pozycji w Europie jest fatalnym pomysłem. Nawiasem mówiąc, Borussia Dortmund nigdy nie była wyznawcą takiego pomysłu.
Dlaczego wyniki mają być nadal nagradzane? BVB jest przecież jednym z liderów na rynku.
HJW: – W 2005 roku, BVB stanęła przed obliczem bankructwa. Już w 2011 zostaliśmy mistrzem Niemiec, mimo tego, że od siedmiu lat byliśmy poza Ligą Mistrzów i nie mieliśmy odpowiednio wysokich środków. Udało nam się jednak stworzyć własną drogę. BVB jest żywym dowodem na to, że można generować pieniądze nie tylko poprzez redystrybucję, ale także wyniki sportowe.