Czy w Dortmundzie nadszedł czas na zmiany?
12 listopada 2019, 19:38, Redakcja
class="ajy">
Wiedzieć, co robi się źle, a mimo to ciągle popełniać te same błędy. Wiedzieć, co i jak poprawić, żeby było lepiej i nie kiwnąć palcem w celu wprowadzenia tej wiedzy w czyn.Głosić wokół, że mimo pewnych problemów nie jest tak źle, jak się niektórym wydaje, nie widząc, że stoi się nad krawędzią i od runięcia w przepaść dzieli tylko jeden krok.Gdzie zdarzają się takie cuda? Bynajmniej nie w Hollywood. Miejscem tego cyrku jest klub piłkarski Borussia Dortmund.
Kiedy w ubiegłym sezonie w fatalnym stylu stracono szansę na zdobycie mistrzowskiego tytułu, dyrektor sportowy Michael Zorc mówił, że jednym z głównych powodów tej katastrofy był skromny dorobek punktowy zdobyty w meczach przeciwko drużynom spoza ligowej czołówki. Czy poradzono sobie z tym problemem? Myślę, że jest jeszcze gorzej niż było. W sześciu dotychczasowych meczach z takimi rywalami stracono aż połowę możliwych do zdobycia punktów. A rozegrano dopiero jedenaście kolejek...
Kibice BVB doskonale pamiętają sposób grania i fazę meczów, w jakich drużyna traciła gole w ubiegłym sezonie. Jak jest teraz? Bez zmian. Bramki wpadają tuż po rozpoczęciu pierwszej bądź drugiej połowy, na skutek fatalnego krycia przy stałych fragmentach gry, po kontrach, po koszmarnych błędach indywidualnych związanych z brakiem koncentracji. W tej kwestii również nie odrobiono lekcji.
Ileż to było zamieszania z pozycjami poszczególnych piłkarzy w minionej kampanii? Stoperzy grający na boku obrony, zastępujący ich defensywny pomocnik, gra z jednym klasycznym napastnikiem, co niewątpliwie skracało pole manewru w przodzie w przypadku choćby kontuzji, niezrozumiałe zmiany w trakcie źle układających się spotkań...
Przyznam szczerze, że teraz można mieć swoiste déj? vu. Mniejsza o szczegóły, ale ciągle mogą dziwić podobne manewry stosowane na przykład w przypadku Juliana Weigla, Mario Götzego czy Juliana Brandta.
Kolejny problem to reakcja ? a właściwie jej brak ? na popełniane błędy. Słowo ?musimy? to jedno z najbardziej nielubianych słów przez kibiców Borussii. Piłkarze wiedzieli co muszą, sztab wiedział co musi i zarząd również. I co w związku z tym? Ano, nic. Wszyscy dalej ?muszą?, a problemy jak były, tak są nadal.
To, co napisałem do tej pory, odnosi się przede wszystkim do sztabu szkoleniowego. Ale błędem jest zrzucanie winy tylko na ławkę. Do gabinetów działaczy też można wrzucić kilka kamyków. Owszem, przed sezonem padła jasna deklaracja w sprawie walki o mistrzowski tytuł, dokonano odpowiednich wzmocnień, pożegnano zbędnych (czy aby na pewno?) piłkarzy i... wpadnięto w samozachwyt nad zbudowanym w ten sposób samograjem. Teraz wystarczyło tylko wygodnie się rozsiąść w loży VIP i podziwiać swoje dzieło. Zabrakło jednak nadzoru nad tą machiną, błyskawicznej reakcji na powielane błędy i korygowania na bieżąco tego, co po prostu się nie sprawdzało. Tak się nie da, panowie.
Wypada się teraz zastanowić nad jednym: skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? Wszak Borussia ciągle się liczy. Straty w lidze są z pewnością do odrobienia, zespół pokonał dwie przeszkody w krajowym pucharze i niewiele brakuje do wyjścia z bardzo ciężkiej grupy w Lidze Mistrzów. O co więc mi chodzi? Czego się czepiam? Czepiam się tego, że ludzie odpowiedzialni za rozwój Borussii Dortmund widzą tylko to, co chcą widzieć. Zachwycają się znakomitym meczem z Barceloną, kapitalnymi drugimi połowami starć z Interem czy Wolfsburgiem, rozbiciem Bayeru Leverkusen. Zupełnie natomiast nie dostrzegają tego, co prowadziło do seryjnie traconych punktów, indywidualnych błędów na boisku i poza nim, tych przysłowiowych kamyczków, które z biegiem czasu mogą doprowadzić do lawiny. Cudem uniknięto kompromitacji w derbach. Co więcej, z ust trenera padły słowa nie o tym, że przez godzinę drużyna praktycznie nie istniała, a o tym, że ten remis jest do przyjęcia. Taka postawa nie ma prawa bytu w dłuższej perspektywie, co potwierdziło się w kolejnym blamażu w Monachium. To naprawdę ostatni dzwonek na pobudkę za snu, w którym główną rolę grają Jürgen Klopp i Robert Lewandowski.
Co dalej? Nie wykonywać gwałtownych ruchów, spróbować delikatnego retuszu i spokojnych rozmów, by jako tako unormować sytuację? Wszak teraz przed zespołem cztery dość proste mecze w lidze i krok do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Spokojnie można wrócić do dobrego samopoczucia i zadowolonych min. Czy aby na pewno? Śmiem twierdzić, że to będzie samobójstwo. Uważam, że potrzeba radykalnych rozwiązań. Potrzebne są zmiany zarówno w sposobie prowadzenia drużyny, jak i w filozofii klubu. Albo wszyscy związani z BVB zrozumieją, że sentymenty i bezustanne klepanie się po plecach to nie jest droga prowadząca do sukcesu, albo znów z ambitnych planów zostaną dobre chęci. Żeby ten sukces odnieść, trzeba po prostu codziennej, ciężkiej pracy, nieustannego rozwoju i stanowczych reakcji. Nie tak dawno czekano, aż trener Bosz opanuje kryzys. Nie opanował. Teraz jeszcze dłużej w Dortmundzie liczą na łamanie schematów przez trenera Favre'a. Dla mnie bezskutecznie. Może warto brać przykład z lepszych od siebie? Na początku października cała Europa była zachwycona Bayernem Kovaca, a miesiąc później tego trenera już nie ma w klubie. W Dortmundzie są cierpliwi. Efekt? 0:4 w ostatnim meczu tych drużyn.
W Hamburgu nie wyrzucono na śmietnik zegara, który odmierzał czas gry HSV w Bundeslidze. Po prostu zmieniono jego znaczenie, teraz ma on związek z tradycją. Może słynne ?Echte Liebe? też czas zmodyfikować? Owszem, niech przypomina dni chwały, ale może niech już nie wyznacza drogi na przyszłość?
Autor: donpedro
Źródło:
www.borussia.com.pl / Foto: www.bvb.de /
Foto:
Bardzo fajne przemyślenia. Niestety nic z tego nie będzie. Coraz bardziej stajemy się klubem fanatycznych kibiców i nic więcej. Może dla sceny kibicowskiej to i dobrze. Odejdą ?fani sukcesu? a my nasz wózek będziemy pchać dalej