Borussii Dortmund kolejny raz nie udało się wygrać we Frankfurcie. Mecz z Eintrachtem zakończył się remisem 2:2.
Obie połowy meczu na Commerzbank-Arenie wyglądały bardzo podobnie: dobry początek Borussii, gol dający prowadzenie, potem z każdą minutą co raz gorsza gra, aż w końcu bramka dla Eintrachtu.
W pierwszej części spotkania wynik otworzył Axel Witsel, który wykorzystał świetne podanie Thorgana Hazarda. Tuż przed przerwą gola dla Orłów zdobył André Silva.
Po zmianie stron Jadon Sancho dał ponowne prowadzenie dortmundczykom, Witsel do bramki dorzucił asystę. Chwilę wcześniej kontuzji doznał Mats Hummels, a na boisku pojawił się Dan-Axel Zagadou. W końcówce Eintracht nacierał co raz mocniej. W 88. minucie Daichi Kamada nastrzelił Thomasa Delaneya, który trafił do własnej bramki.
EINTRACHT FRANKFURT - BORUSSIA DORTMUND 2:2 (1:1)
SGE: Trapp - Touré (83. Chandler), Hasebe, Hinteregger - Fernandes - Durm, Sow, Kohr (67. Kamada), Kostic - Paci?ncia (79. Dost), Silva
Rezerwa: Rönnow, N?Dicka, Joveljic, Torró, Abraham, Da Costa
BVB: Bürki - Hakimi, Akanji, Hummels (63. Zagadou), Guerreiro - Witsel, Delaney - Sancho (73. Brandt), Reus, Hazard - Alcácer (76. Götze)
Rezerwa: Hupe, Piszczek, Schmelzer, Weigl, Dahoud, Bruun Larsen
Gole: 0:1 Witsel (11., Hazard), 1:1 Silva (43., Sow), 1:2 Sancho (66., Witsel), 2:2 Delaney (88., samobój, Kamada)
Sędzia: Markus Schmidt (Stuttgart)
Żółte kartki: Touré, Chandler - Hummels, Hakimi
Stadion: Commerzbank-Arena (Frankfurt)
Widzów: 51 500
Przy okazji należą się słowa uznania dla obecnych na stadionie. Niełatwo zagłuszyć kibiców Eintrachtu. Dobra robota!
Doping był za to konkret. Rozrzucone po sektorze megafony to bardzo dobry pomysł. Szkoda, że po meczu niektórzy nie potrafią uszanować własnych barw. Rzucanie flag jak szmaty w kałużę piwa jest karygodne. :(
A policja z Frankfurtu rzeczywiście nadgorliwa. Nic kompletnie się nie działo, najmniejszych zaczepek nie było, ale po co dać ludziom normalnie wyjść ze stadionu? Trzymali, trzymali, a jak wypuscili to i tak się wszyscy wymieszali. ;)
Odnośne tego co napisałeś dorzuciłbym jeszcze niepewną linii defensywnej z bramkarzem włącznie.
Szybkie objęcie prowadzenia po świetnie przeprowadzonej akcji, zamiast być sygnałem do dalszych ataków, tylko uśpiło naszą czujność (nie wspominając o ambicji), choć nie można powiedzieć, żebyśmy cały czas grali tak jak by mecz miał się wygrać sam. Długimi momentami dominowaliśmy na murawie, tworzyliśmy ciekawe, złożone akcje.
Najgorsze jest to, że obydwa gole straciliśmy w totalnie kretyński sposób. Pierwszy padł, bo zamiast na bronieniu nasza defensywa z Hummelsem na czele, zaczęła się bawić w sędziów. Odpuścili pozycje, bo wydawało im się, że złapali przeciwników na spalonym. Zachowanie samego Matsa było wprost groteskowe: pal diabli to, że nie widział, że Akanji się zagapił, ale to, iż sam nie zdążył wyjść przed linię spalonego, a potem tak zapamiętale wymachiwał rękami, było doprawdy żenujące.
Przy golu na 2:2, podobnie jak miało to notorycznie miejsce w minionym sezonie, nie potrafiliśmy wybić piłki sprzed własnego pola karnego. Przecież Zagadou miał futbolówkę na nodze, wystarczyło tylko dobrze w nią trafić i byłoby po akcji. Niestety Francuz nawet z takimi podstawami ma poważne problemy. Chyba mamy odpowiedź na niezadane pytanie, dlaczego tak mało gra? Delaney też mógł zachować się trochę mądrzej. Pewnie zabrakło komunikacji, ale na powtórkach wyraźnie widać, że mógł puścić piłkę i pozwolić ją złapać Buerkiemu. Ewentualnie mógł przesunąć się bliżej słupka niż środka bramki i wybić ją na rzut rożny.
Mam tylko nadzieję, że dziś nie będzie podobnie, że trener i zawodnicy rzeczywiście wyciągnęli wnioski i poradzą sobie ze zdziesiątkowanym kontuzjami Werderem. Obawy przed meczem jednak są, i to dość poważne.