W roku 1966 Borussia Dortmund jako pierwszy niemiecki klub zatriumfowała w europejskich rozgrywkach, wygrywając Puchar Zdobywców Pucharów. 31 lat później dokonała tego wyczynu ponownie, tym razem zwyciężając w Lidze Mistrzów. W trwającym roku minęła dokładnie 20. rocznica pamiętnego wieczoru z maja 1997 roku, kiedy BVB pokonało Juventus Turyn 3:1 dzięki golom Riedlego i Rickena. Z tej okazji w sezonie 2017/18 zapraszamy Was na kolejną podróż w przeszłość, właśnie śladami mistrzów z ?97. W kolejnym odcinku opowiemy o Jürgenie Kohlerze.
Mistrz świata. Mistrz Europy. Zwycięzca Ligi Mistrzów i Pucharu Europy. Mistrz Niemiec i Włoch. Jürgen Kohler zagrał w swoim życiu kilka ważnych finałów? i dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze był po stronie triumfatorów. Jednak ten najpiękniejszy, najważniejszy mecz rozegrany przez niemieckiego defensora wcale nie był finałem. Manchester, Old Trafford, 23 kwietnia 1997 roku, półfinał Ligi Mistrzów. Wieczór, w którym Kohler zyskał nowy przydomek: Fußballgott.
Za każdym razem, gdy Jürgen Kohler wraca do Dortmundu? nie, wcale nie czuje się wtedy, jakby wracał do domu.
- Ja ? przyznaje 51-latek ? naprawdę wracam do domu.
Już w trakcie aktywnej kariery piłkarskiej siedziba klubu, w którym Kohler święcił wielkie triumfy, z miejsca stała się dla niego i jego rodziny małą ojczyzną. Mimo, iż zanim zaczął przywdziewać czarno-żółty trykot, reprezentował barwy między innymi Bayernu Monachium oraz Juventusu Turyn, po transferze do BVB ani przez chwilę nie pomyślał o możliwości kolejnych przenosin. Postawił sobie inny cel: pozostawić po sobie w Borussii coś, co nie przeminie wraz z końcem jego kariery.
Jürgen Kohler podczas meczu
- To ciepło, szacunek i przychylność, a także radość i wdzięczność, które towarzyszyły mi przez cały czas pobytu w Dortmundzie, to coś niepowtarzalnego. W żadnym innym miejscu na świecie nie doświadczyłbym takich uczuć i emocji, które mogłyby się z tym równać ? przyznaje dziś urodzony w Lambsheim zawodnik.
Od ostatniego meczu Kohlera w barwach Borussii Dortmund nie zmieniło się właściwie nic. Bo nieistotne, czy był akurat trenerem reprezentacji kraju U21, szkoleniowcem MSV Duisburg, VfR Aalen, Bonner SC, SpVgg EGC Wirges, SC Hauenstein czy VfL Alfter; czy zmagał się aktualnie z problemami zdrowotnymi, czy cieszył się najlepszym zdrowiem i kondycją ? niezależnie od tych czynników BVB miało swoje stałe miejsce w sercu legendarnego już gracza.
Prawdopodobnie taki stan rzeczy był w sporej mierze spowodowany tym, jak Jürgen Kohler postrzega sam siebie.
- Na boisku nigdy nie byłem czarodziejem; zaliczałem się raczej do tych, którzy zawsze ciężko harowali. I chociaż nie urodziłem się w Zagłębiu Ruhry, to mam dokładnie taką samą mentalność, jaka cechuje tutejszych mieszkańców ? zdradza.
Co to dokładnie oznacza? Nigdy się nie poddawać ? nawet, gdy sytuacja wydaje się być beznadziejna. Tak, jak tego pamiętnego wieczoru na Old Trafford, w Teatrze Marzeń?
Kohler w meczu przeciwko Manchesterowi United
23 kwietnia 1997. Jest dokładnie 18 minuta meczu rewanżowego półfinałowego starcia Borussii Dortmund z Manchesterem United. Goście za sprawą Rickena prowadzą już 1:0, co, zsumowane z wynikiem pierwszego meczu (1:0 po bramce Tretschoka), daje dość pewną zaliczkę 2:0. Zespół Fergusona z takimi gwiazdami w składzie, jak Eric Cantona, David Beckham, Ryan Giggs i Paul Scholes potrzebuje małego cudu, by odwrócić losy dwumeczu i awansować do wielkiego finału rozgrywek. I o ten cud postanawia się zatroszczyć. Ekipa gospodarzy wierzy w zwycięstwo, napiera, wywiera presję, doskonale zdając sobie sprawę, że już jedno trafienie mogłoby znacznie zaważyć tak na wyniku i ogólnym obrazie dwumeczu, jak i na pewności siebie przyjezdnych. I dlatego właśnie tak ważna jest chwila, która ma nastąpić teraz?
Ashley Cole posyła piłkę po ziemi wzdłuż bramki strzeżonej przez Stefana Klosa. Interweniującemu golkiperowi udaje się jedynie musnąć piłkę dłonią. W tym momencie na dalszym słupku Jürgen Kohler traci równowagę i upada na plecy. Czający się przy nim Cantona musi jedynie wepchnąć piłkę do siatki ? dziecinne proste dla zawodnika jego pokroju. I właśnie wtedy ujawnia się wspomniana już, bodaj najważniejsza cecha charakteru niemieckiego defensora. Kohler nie poddaje się. Leżąc na plecach, instynktownie kieruje lewą nogę w stronę toczącej się piłki i faktycznie trafia ją, zapobiegając utracie gola przez Borussię. Scena na tyle nieprawdopodobna i nieprzewidywalna, że próżno szukać choćby jednego ujęcia przedstawiającego tę interwencję. No bo który fotograf mógł się liczyć z takim (klik) przebiegiem akcji?
Cud, na który tak liczyli piłkarze angielskiego zespołu, stał się ostatecznie udziałem gości z Zagłębia Ruhry. Dzięki bramce Rickena, interwencji Kohlera i dzielnej postawie całej drużyny Borussia pokonuje United 1:0 (klik), rozstrzyga dwumecz na swoją korzyść (2:0) i awansuje do finału. Dalszy ciąg tej opowieści jest już doskonale znany?
- To spotkanie na Old Trafford było bez wątpienia jednym z najjaśniejszych punktów całej mojej piłkarskiej kariery ? mówi Kohler.
Następna taka chwila czeka go już pięć tygodni później, 28 maja 1997roku na monachijskim Stadionie Olimpijskim. Tamtego wieczoru wychowanek szkółki piłkarskiej Mannheim wraz z kolegami pokonuje kolejnego giganta ? Juventus Turyn ? i sięga po upragniony puchar Ligi Mistrzów?
Kohler z pucharem Ligi Mistrzów
?którego ciężar z uśmiechem na ustach wspomina do dziś. Dobrze jest czasem powspominać stare, piękne czasy. Dlatego za każdym razem, gdy Jürgen Kohler wraca do Dortmundu nie tylko myślami, lecz także fizycznie ? a robi to regularnie ? podkreśla, że wraca do domu. Prawdziwego domu!
Autor: Nils Hotze
Artykuł pochodzi z magazynu członkowskiego Borussii Dortmund (129)
Źródła ilustracji: www.gettyimages.com / www.dailymail.co.uk / www.twitter.com