Roman Weidenfeller w wyjątkowym wywiadzie wrócił pamięcią do najważniejszych momentów swojej przygody z Borussią Dortmund. Doświadczony bramkarz, którzy określa się mianem Borusse z krwi i kości, podsumował 15 lat spędzonych w klubie z Zagłębia Ruhry.
16 listopada 2002 - Debiut w barwach Borussii Dortmund (1:0 z TSV 1860 Monachium)
- Fantastyczny debiut i początek mojej długiej przygody z Borussią Dortmund. Kiedy w 2002 roku przychodziłem do Borussii w wieku 21 lat, byłem już bardzo pewny siebie i miałem jasną wizję, co chcę w życiu osiągnąć. Moim zdaniem chcąć się rozwinąć, musisz mieć własne zdanie. Stawianie sobie celów i dążenie do ich spełnienia - to było dla mnie zawsze bardzo ważne. Nasz ówczesny trener Matthias Sammer również był bardzo pewny siebie i podobało mu się moje podejście. Moim zadaniem było wywieranie presji na Jensie Lehmannie. Generalnie bramkarze często są uznawani za dość specyficzne jednostki i w rzeczy samej nigdy się z nim nie nudziłem. Wiele nauczyłem się u boku Jensa. Wzajemnie się mobilizowaliśmy i pobudzaliśmy. W pewnym momencie granica została przekroczona, ale dzisiaj mamy bardzo przyjacielskie relacje.
14 marca 2005 - Zażegnanie wizji bankructwa Borussii Dortmund
- Wówczas nie wiedzieliśmy, co przyniesie kolejny dzień i czy przypadkiem nie zostaniemy bezrobotni. Zadawaliśmy sobie pytanie, jaki wpływ na Dortmund miałby upadek klubu? Wiedzieliśmy, jak ogromne znaczenie dla miasta ma Borussia. Sytuacja była bardzo ciężka i chcieliśmy, aby solidne wyniki osiągane przez zespół chociaż w malutkim stopniu przyczyniły się do akcji ratowania BVB. Wszyscy skupiali się jednak na sytuacji finansowej. Dla mnie była to szansa na pokazanie ludziom, że po transferze stałem się Borusse z krwi i kości, i nie opuszczę okrętu w trudnym momencie. Dla klubu był to najgorszy okres w historii, z kolei dla mnie dobra pozycja wyjściowa. Biorąc pod uwagę, jak bardzo napięta była sytuacja w 2005 roku, nasz rozwój od tamtego czasu wydaje się jeszcze bardziej spektakularny.
30 listopada 2008 - Pierwszy mecz w roli kapitana Borussii Dortmund (0:0 z Wolfsburgiem).
- Po sześciu latach od mojego transferu, pierwszy raz wyprowadzałem zespół na boisko w roli kapitana. Byłem bardzo dumny. W późniejszych latach także często mogłem dostąpić podobnego zaszczytu, kiedy niezdolny do gry był Sebastian Kehl. Nawet bez opaski czułem jednak dużą odpowiedzialność na swoich barkach. W trakcie wielkiego kryzysu wszyscy w klubie bardzo się ze sobą zżyli, nawet jeśli sportowo nie szło nam najlepiej. Łatwo nie mieli także kolejni trenerzy: van Marwijk, Röber czy Thomas Doll, który jest wspominany - niesprawiedliwie - głównie ze swojej słynnej przemowy, która rozbawiła wprawdzie także nas - piłkarzy, ale warto zaznaczyć, że wówczas musieliśmy mocno zacisnąć pasa i działać zgodnie z programem oszczędnościowym, a Thomas próbował wycisnąć maksimum z minimalnych możliwości klubu. Nie był w tamtym momencie zbyt doświadczony i być może nie przewidział, że oczekiwania są tak duże.
30 kwietnia 2011 - Zdobycie mistrzostwa Niemiec po wygranej z Norymbergą (2:0).
- Nasz spiker stadionowy Nobby Dickel krzyknął wówczas 'Mach mich hoch!', zapowiadając bramkę Kolonii na 1:0 w meczu z Bayerem Leverkusen. Moje serce wówczas zamarło. To było coś szczególnego. Klub, który nie tak dawno znajdował się na skraju bankructwa i po którym tylko nieliczni spodziewali się tak dużego sukcesu w tak krótkim odstępie czasu, właśnie sięgał po mistrzostwo kraju. Absolutnie wyjątkowy moment dla każdego Borusse znajdującego się na stadionie. Dla większości zawodników był to pierwszy tytuł. W odpowiednim czasie do klubu trafił odpowiedni człowiek, czyli Jürgen Klopp. Wówczas nastąpił zwrot w sportowym rozwoju klubu. Trener ze swoim emocjonalnym podejściem dawał nam niesamowite impulsy i motywację. Graliśmy bardzo ofensywnie, napieraliśmy na rywali i nie dawaliśmy im czasu na złapanie oddechu. Całkowicie zmieniliśmy postrzeganie Borussii Dortmund.
12.05.2012 - Wygrany finał Pucharu Niemiec z Bayernem Monachium (5:2).
- Bardzo szczególny wieczór. Niestety we wspomnianym meczu musiałem opuścić plac gry już w 34 minucie z powodu kontuzji żeber i zostałem zabrany do szpitala. Ból był ogromny, miałem problem z oddychaniem. Chciałem jednak wrócić na stadion tak szybko jak to tylko możliwe, szczególnie gdy usłyszałem od naszego fizjoterapeuty Petera Kuntha, że prowadzimy. Zdążyłem akurat na ceremonię wręczenia pucharu. Wszystko miało więc bolesne, aczkolwiek bardzo szczęśliwe zakończenie. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że wynik meczu był trochę zbyt wysoki w kontekście przebiegu gry. Bayern nie mógł dłużej spoglądać na naszą wyższość z boku, a w następnych latach opuszczali nas kolejni kluczowi zawodnicy. Wielka szkoda, bo z tym składem mogliśmy osiągnąć kolejne sukcesy.
25 maja 2013 - Przegrany finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium (1:2).
- Postrzegam to jako wielki i wyjątkowy wieczór z bardzo bolesnym i przykrym zakończeniem. Nasze szanse na zwycięstwo były naprawdę duże. Szczególnie w pierwszej połowie byliśmy bardzo blisko napoczęcia rywala, ale ostateczne opadliśmy z sił i w końcówce dogrywki straciliśmy bramkę na 1:2. Rozczarowanie było ogromne. Przed meczem rozmawiałem z moimi młodszymi kolegami i powiedziałem im, że taka szansa może się już więcej nie powtórzyć, bez względu na to, jak bardzo są utalentowani. Na zwycięstwo musi złożyć się jednak kilka czynników, w tym porcja szczęścia, którego od kilku lat nie brakuje Bayernowi Monachium.
19 listopada 2013 - Debiut w reprezentacji Niemiec w wygranym 1:0 meczu z Anglią i późniejszy triumf na Mistrzostwach Świata w Brazylii.
- Na krótko po przegranym finale Ligi Mistrzów po raz kolejny udałem się na Wembley - tym razem z reprezentacją Niemiec. Zadebiutowałem w zwycięskim meczu z Anglią. Chyba nie można wyobrazić sobie niczego piękniejszego. Czułem ogromną radość, gdyż nie ma niczego wspanialszego od reprezentowania własnego kraju. Wówczas nie liczyłem za bardzo na powołanie. Mój przykład pokazuje jednak, że nigdy nie należy porzucać marzeń. Byliśmy drużyną co się zowie i to także klucz do późniejszego triumfu na Mistrzostwach Świata. Wiedzieliśmy, że chcąc pokonać Brazylię na jej terenie, musimy być jednością - bez względu na to, czy jesteśmy z Monachium, Dortmundu czy Gelsenkirchen. Razem walczyliśmy i razem świętowaliśmy. Duży wpływ miał na to Joachim Löw. To świetny człowiek i wielki trener, który bardzo troszczy się o swoją drużynę i zawsze wysłucha swoich podopiecznych.
15.06.2015 - Wygrana z Borussią M'gladbach (4:0). Pierwszy mecz w roli zmiennika Bürkiego.
- To mój pierwszy mecz w roli numeru dwa. Proces ten właściwie został zapoczątkowany już za czasów Jürgena Kloppa. Wraz ze zmianą trenera stało się dla mnie jasne, że nie będę występował tak często jak miało to miejsce w przeszłości. Nikt nie lubi robić kroków w tył i do dziś najchętniej występowałbym w każdym meczu w wyjściowej jedenastce. Taka jest jednak kolej rzeczy. Trzeba zaakceptować, że młodzież idzie po swoje. Zawodnicy, którzy wchodzą w buty starszyzny, są świetnie przygotowani i wykonują dobrą robotę. Często są rzucani na głęboką wodę i niemal od razu dają sobie radę. Odkąd nie jestem już pierwszym wyborem na bramce, widzę się bardziej w roli dobrego ducha zespołu. Staram się trzymać drużynę w ryzach i pomóc znaleźć wspólny język między starszymi i młodszymi zawodnikami. Nadal mam zacięcie, ambicje i chęć wygrywania każdego meczu. Chcę zarazić tym podejściem pozostałych. Talent to nie wszystko. Wartości i zasady - to one decydują o zwycięstwie lub porażce. Nawet na treningu.
11 kwietnia 2017 - zamach na autokar z piłkarzami Borussii Dortmund.
- Nikt z nas przed tym wydarzeniem nie spodziewał się, że może stać się celem ataku terrorystycznego. To nieopisane uczucie, które jeszcze raz postawiło mnie na nogi. Jestem odpowiedzialny za swoją rodzinę. W tamtym momencie uświadomiłem sobie, jak łatwo można stracić życie. Mieliśmy niesłychanie wiele szczęścia i wyszliśmy z tego zamachu praktycznie bez szwanku, ale mogło skończyć się to o wiele gorzej. Cieszę się, że sprawa dość szybko została wyjaśniona przez odpowiednie służby, a sprawca został zatrzymany. Na swój sposób uporałem się już z tym doświadczeniem, ale do dziś nie mogę pojąć, jak można wpaść na tak idiotyczny plan. To obrzydliwe, że ludzie bez skrupułów chcą dorobić się kosztem czyjegoś zdrowia.
8 lipca 2017 - Pierwszy trening pod wodzą Bosza. Ostatni sezon w karierze?
- Nasz trener przedstawił się nam jako Peter, już od pierwszych chwil pokazując typowy, holenderski charakter. Jest bezpośredni, otwarty i spokojny, a jego przemówienia jasne i konkretne. Wszystko jest jeszcze świeże, ale pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Czy to mój ostatni sezon w zawodowym futbolu? Nie chcę jeszcze niczego przesądzać. W odpowiednim czasie podejmiemy wspólnie decyzję. Między mną i klubem panuje tak duże zaufanie, że możemy polegać na sobie w stu procentach. Pewne jest dla mnie, że nie opuszczę Borussii do końca kariery. Nawet w przypadku oferty z Chin (śmiech). Borussia Dortmund stała się moim sportowym domem i zostanie nim także po zawieszeniu butów na kołku.
Szkoda tylko, że po finale LM czy Mistrzostwie Świata nie zdecydował się zakończyć kariery. Jako bramkarz jest już za słaby i refleks już nie ten co kiedyś. Ale jego doświadczenie i miłość do klubu na pewno by zaprocentowały.
Szacunek, dla mnie to jest kultowy czlowiek dla Rodziny BVB i osobiscie cenie go wyzej niz Klosa czy Lehmann
PS. Spoko, jakby klub faktycznie znalazł odpowiednią rolę dla Weidenfellera i tego mu życzę.
Tego nie powiedziałem...
Lubie Romka i szanuję Go za to co zrobił dla BVB.
Jeśli chodzi o Rickena to On całą karierę spędził w Dortmundzie a Roman miał przygodę z innym klubem.